Człowiek wśród wizytówek - Iwona D. Bartczak
Bogate wizytowniki w biurku, długa książka adresowa w Outlooku i obfite bazy kontaktów w komputerze budują nasze poczucie bezpieczeństwa jedynie wtedy, gdy wszystko idzie dobrze. Wtedy patrzymy na wizytówki, adresy, kontakty i umacnia się w nas wiara, że w takim towarzystwie wiele możemy zdziałać i na pewno nie zginiemy. Ale wtedy, gdy coś się wali, np. tracimy pracę, zamyka się nasza firma, trzeba zaświadczyć w ważnej dla nas sprawie, cały ten skarbiec zmienia się często w niezwykle długi i bardzo bolesny - właśnie ze względu na objętość - katalog rozczarowań. Wizytówki, adresy i uściski dłoni są bowiem tylko znakami obecności, nie są jednak znakami więzi.
Grzegorz Turniak i Roman Wendt napisali książkę o świadomym budowania swojej sieci kontaktów i sprawnym, skutecznym zarządzaniu nią. Znam spis rozdziałów, nie znam treści, wiem jednak co napisano na świecie na ten temat, znam autorów, więc mogę się spodziewać, jaka jest jej zawartość. Na pewno wartościowa. W tym wstępie chcę powiedzieć, co dla mnie okazało się najważniejszym doświadczeniem w tym obszarze.
Otóż, ja nie budowałam profesjonalnie swojej sieci kontaktów. Moje kolejne projekty zawodowe, społeczne, prywatne przyciągały różnych ludzi o różnych motywacjach, potencjale intelektualnym i emocjonalnym, o różnej chęci kontynuowania współpracy. Połączyły nas wspólne sprawy, ale znajomości były kontynuowane nie z powodu jakichkolwiek spraw, ale dlatego, że przybliżyły nas do siebie poglądy, idee, postawy, poczucie humoru, irracjonalna sympatia. Trwałe - czyli niekoniecznie codziennie, ale zawsze, nawet po latach niewidzenia, z takim samym ładunkiem emocjonalnym - więzi są możliwe tylko z tego powodu, jakimi ludźmi jesteśmy, a nie jakie interesy i zadania nas łączą.
Zmiana w naszym życiu, którą nasze otoczenie musi jakoś zinterpretować, bo wcale nie jest oczywista, jest dla nas błogosławieństwem, bo zmienia się również układ interesów wokół nas i odsłania się prawdziwe oblicze naszych relacji z ludźmi. Wtedy dopiero widać komu do nas blisko bez względu na okoliczności. To nie znaczy, że będziemy mieli z nich sojuszników, pomocników czy ratowników. Nie, nie zawsze to możliwe, nie zawsze potrzebne, ale liczba ludzi, którzy dadzą nam dobre słowo na nową drogę wyznacza jakość środowiska, w którym żyjemy: toksyczne czy zdrowe.
Zawsze uciekam od ludzi, którzy mówią „świat jest zły, ludzie podli, a pani to jest taka inna”. Mamy wokół siebie takich ludzi, na jakich zasługujemy. Jeśli straciliśmy robotę i nagle nastała wokół nas pustka, to znaczy nie to, że świat jest podły, tylko to, że nic naprawdę wartościowego nie wnieśliśmy w życie otaczających nas ludzi. Inaczej zmiana odsiałaby podłych lub obojętnych, ale sporo jednak zostawiła na tym sicie. Jeśli odchodzimy z wielkiej korporacji, aby otworzyć własny biznes albo oddać się pracy naukowej, to liczba tych którzy podtrzymają nas w tym postanowieniu, jest równa z liczbą tych, którym udowodniliśmy nasze kwalifikacje i wpoiliśmy szacunek do naszych pasji. Jeśli ktoś postrzega nas jako wyrachowanego karierowicza, to powie "na pewno zwolnili go, nie nadaje się do lepszej roboty, wypalił się".
Zmiana pokazuje nam więc również to, kim sami jesteśmy dla innych ludzi. Czy jesteśmy zapisani w ich bazie kontaktów jako ktoś, kto może im coś załatwić? Czy może jako ktoś, kogo słowo lub czyn poruszył jakąś emocjonalną strunę w ich sercu?
I jeszcze jedno. Specjaliści mówią, że wszystkim
można, a nawet trzeba zarządzać, również siecią znajomych.
Ja mówię, że im bardziej sprawa dotyczy relacji
międzyludzkich, tym więcej trzeba dać szans emocjom, poddać się
intuicji, spontanicznym odruchom. Gdy człowiek spotyka się z
człowiekiem, to dzieją się między nimi tajemnicze historie, z
których tych częściowo zdają sobie sprawę. Wydaje mi się, że
trzeba tak żyć, aby każde spotkanie z drugim człowiekiem było świętem.
Iwona D. Bartczak
Business Dialog www.businessdialog.pl